Są dni, kiedy Kotlinę niespodziewanie zalewają mgły nieprzeniknione, mgły do cna tajemnicą przesiąknięte, mgły gęstsze niż smoła. Z trudem się w nich poruszać, łatwo natomiast pobłądzić i zatracić swą duszę można. Opary te nawet porannemu światłu stawiają opór. Nie rozgonione zaś na czas przez słoneczny blask stają się wylęgarnią mroku i miejscem doskonałym na przyjęcie mistycznego bytu ochrzczonego przez Jelarzy Babałuchą.
Mara ta obleczona w szaty uplecione ze strachu, niewiedzy i złudzeń dybie na mieszkańców Kotliny, którzy pobłądzili, próbując wydostać się z mglistego kłębowiska. Z osobliwego kaptura, w którym zanurzona jest jej głowa, wydobywa się przenikliwy blask, blask silniejszy niż światło poranka, blask tak ostry, że z łatwością przecina mącone wiatrem mleczne opary. I właśnie tym lśnieniem, pełnym nadziei i ciepła, wabi zagubionych nieszczęśników, gdy ci przemierzają po omacku leśne gęstwiny. Wycieńczeni, pozbawieni dobrej myśli, resztkami sił dostrzegają słupy promieni, które przebijając się przez zamglone korony drzew tworzą bajeczny spektakl. Widowisko niesie ułudę, fałszywie daje skrawek nadziei, że jest jeszcze szansa na bezpieczny powrót do domu. Skonani lgną do światła niczym ćmy, nie zdając sobie sprawy, że pchają się prosto w objęcia Bestii. Gdy świetlna łuna rozjaśni ich utrapione lica to znak dla Babałuchy, że czas na posiłek. Wtedy mara gwałtownie pochyla się, chwyta pechowca swymi kościstymi łapami i pożera w całości. Po nieszczęśniku pozostaje jedynie niemy krzyk i pamięć w sercach bliskich mu osób.
W jelarskiej społeczności na sytuacje, które dają złudną nadzieję, utarło się mówić “Babałusze światło”.
[Fragmenty pochodzą z Bestiariusza Jeleniogórskiego Tom 3]